Karina Zoszczak, Dawid Konieczka: Dlaczego zdecydowałeś się tworzyć filmy animowane? Co cię do tego skłoniło?
Mathias de Panafieu: Zawsze kochałem rysować, przychodzi mi to bardzo naturalnie. Gdy chodziłem do szkoły, miałem kilka rzeczy, które mnie interesowały – najbardziej komiksy i ilustracje. Miałem wybór między tą dwójką. Animacja miała w sobie coś, co uznawałem za magiczne. Tworzysz coś z niczego. Animacja sprawia, że bardzo się w nią angażujesz. Ludzie mówią „okej”, akceptują świat, który tworzysz. To właśnie lubię – tworzenie czegoś z niczego. Po prostu wybierasz, co chcesz tam umieścić, to ty ustalasz zasady.
Stworzyłeś „Oripeaux”, używając tradycyjnych technik – rysowania na papierze oraz akwareli. Dlaczego zdecydowałeś się na tak wymagające techniki?
Z wielu powodów. Pierwszy jest bardzo prosty, zwyczajnie to lubię. Lubię rysować na papierze, mogę naprawdę to poczuć. Jestem do tego przyzwyczajony. Kiedy wiesz, że spędzisz wiele miesięcy na animowaniu, wybierasz (jeśli możesz) to, co lubisz. A ja nie przepadam za spędzaniem czasu przed komputerem. Wracając do „Oripeaux”, nadal spędziłem mnóstwo czasu przy komputerze, ale również sporo przy rysowaniu. Lubię to, że linie okazują się zawsze, w pewnym sensie, drgające. Możesz to osiągnąć, rysując właśnie na papierze – stworzyć wszystko, każdy ruch. To nie jest coś nieruchomego. Każdy ruch jest nieco inny od poprzedniego. Na komputerze otrzymuje się, zależnie od techniki, nieruchomy obraz; coś, co w ogóle się nie porusza, a gdy rysujesz wszystko, to zawsze będzie miało jakieś drobne ruchy i to mi się podoba. Czujesz, że to jest żywe.
„Oripeaux” wymagało dwunastu tysięcy rysunków do ukończenia. Wspominasz to jako ciężką pracę, zabawę, czy może jedno i drugie?
Tak, jedno i drugie. Oczywiście, to była bardzo ciężka praca. Każdego dnia pracowaliśmy w naszym własnym domu. Mieliśmy wtedy niezbyt duże mieszkanie, więc nasz salon był jednocześnie warsztatem. Czasem trudno było połączyć te dwie przestrzenie w jednym pokoju. Rankiem budzisz się i robisz kolejną drobną rzecz, ale nie dostrzegasz zmian w filmie, bo to jedynie maleńka część. Dopiero po wielu dniach zaczyna to jakoś wyglądać. Czujesz, że osiągasz coś powoli, krok po kroku, jak w maratonie. To bardzo długo trwa, ale kiedy zaczyna przypominać coś konkretnego, myślisz sobie: „Chcę robić to dalej”, chociaż to bardzo trudne. Za to możesz stworzyć to, dzięki animacji, dokładnie tak, jak chciałeś, więc to naprawdę satysfakcjonujące. W ostatnim miesiącu pracy byliśmy spóźnieni, bo wiedzieliśmy, że chcemy znów podróżować po ukończeniu filmu i zarezerwowaliśmy wcześniej nasze bilety lotnicze. Ale spóźniliśmy się i przez ostatnie trzy miesiące pracowaliśmy przez szesnaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. Nikogo nie widzieliśmy; nasi znajomi dzwonili z pytaniami: „Co robicie? Umarliście czy co?”, a my odpowiadaliśmy: „Nie, nie, musimy dokończyć film!”. Co mi się podoba w tworzeniu własnego filmu, to praca na własną rękę, nie w zespole. Zajmuje to więcej czasu, ale zawsze uczy czegoś nowego. Przykładowo, gdy zrobiliśmy pierwsze pięć minut, po sześciu miesiącach spojrzeliśmy na film ponownie i stwierdziliśmy: „Nie, to nie jest dobre”, więc zaczęliśmy od początku. Wszystko przez to, że w międzyczasie, nauczyliśmy się lepszych technik. Dlatego był to bardzo długotrwały proces. Ale jestem z tego zadowolony, bo czuję się teraz bardziej pewnie w animacji. Sądzę, że to samo zdarzy się przy nowym filmie; nabierzemy nowych umiejętności i nie mogę się już tego doczekać.
Nakręciłeś „Oripeaux” wraz z Sonią Gerbeaud. Jak dzieliliście się pracą?
To zabawne, bo w pewnym sensie wszystko dzieliliśmy na nas dwoje, wszystkie elementy. Nie podzieliliśmy się w stylu: „Stwórzmy historię. Ja zrobię rysunki, a ty animacje”. Stworzyliśmy wszystko we razem – i scenariusz, i animację. Chcieliśmy stworzyć wszystko od początku do końca. Sądzę, że pojawiłby się w nas pewien rodzaj frustracji, gdybyśmy nie mogli zrobić wszystkiego. Jedyny moment, w którym się rozdzieliliśmy, był podczas animowania postaci. Sonia animowała dziewczynkę, a ja kojoty. Zrobiliśmy to po to, by dziewczynka nie zmieniała się za bardzo.
Czy twoja podróż dostarczyła ci szczególnej inspiracji dla filmu?
Tak, bardzo, ponieważ rozpoczęliśmy prace nad filmem w trakcie podróżowania. Przez kilka miesięcy podróżowaliśmy po Nowej Zelandii i to tam poczuliśmy to coś. Słyszeliśmy różne anegdoty i zaczęliśmy rozmawiać o nakręceniu filmu. I sądzę, że w „Oripeaux” chcieliśmy zmieszać wszystkie te uczucia, które zbieraliśmy w trakcie podróży. Teraz, na przykład, pracujemy nad nowym filmem i też zaczęliśmy tworzyć scenariusz w podróży. Podobało nam się to za pierwszym razem i chcieliśmy zrobić to znowu.
Czy możesz powiedzieć coś więcej o tych uczuciach? W „Oripeaux” jest dużo niesprawiedliwości i nierówności, więc jak to odnosi się do doświadczeń z podróży? Może z zainteresowania imigracją?
Tak, oczywiście, możesz to silnie poczuć, gdy podróżujesz. Kiedy jesteś obcy, możesz zobaczyć jak ludzie na ciebie patrzą i jak trudno jest czasem poczuć się związanym z kimś innym – spojrzeć jego oczami, nie tylko z własnej perspektywy. To zmienia sposób patrzenia. To właśnie jedna z rzeczy, które lubię w podróżowaniu. Sprawia, że patrzysz na różne rzeczy inaczej, starasz się je zrozumieć w inny sposób. Musisz zawsze się zmieniać, dostosowywać, zależnie od sposobu podróżowania. Na przykład ja i Sonia w większości podróżujemy autostopem i śpimy pod gołym niebem. Wiele nam to dało…
…Przygód.
Tak. Za każdym razem trzeba się dostosować. Zawsze myślisz, obserwujesz, słuchasz i starasz się zrozumieć, jak działa ten nowy świat, który odkrywasz.
Właśnie dlatego bohaterka „Oripeaux” zmienia skórę, prawda?
Dokładnie. Są różne interpretacje, a ta jest jedną z nich. W „Oripeaux” chodzi też o takie spojrzenie, które ma ktoś podobny do nas. Pozostajemy tacy sami, ale oczywiście zachodzi zmiana kulturowa, osobista przemiana. Nie jesteśmy identyczni, ale zawsze można znaleźć sposób na porozumienie. Zawsze ma się jakiś rodzaj więzi z drugą osobą.
Zacząłeś mówić o swoim nowym filmie. Czy mógłbyś zdradzić coś więcej na ten temat? Nosi tytuł „Radio-pilotis”?
Tak. Z technicznego punktu widzenia znów oprzemy się na rysunkach na papierze. Na razie sądzimy, że będzie miał 15 minut, więc będzie dość długi. Chociaż to zupełnie inna historia, chcemy znów mówić o dokonywaniu wyborów. O wybieraniu swojej drogi życia, byciu odpowiedzialnym za nasze własne życie. Powiemy o tym, ale będzie też coś zupełnie odmiennego, ponieważ chcemy stworzyć coś w rodzaju portretu samotnego człowieka, który żyje w zniszczonym mieście. Jest tam jedynym człowiekiem. W tym filmie będziemy świadkami, jak bohater stara się wieść normalne życie w niezbyt normalnym miejscu. Ale to wciąż jest projekt w trakcie tworzenia.
Czy możesz powiedzieć, na jakim etapie produkcji projekt się znajduje?
Tuż przed przyjazdem na Ale Kino! skończyłem tworzyć scenorys; to było zaledwie dwa dni przed przybyciem tutaj. Więc teraz jestem na wakacjach przez tydzień, a potem wracam do projektu, ze świeżym spojrzeniem i planami różnych zmian. Ale sądzę, że będzie to długi proces animowania, nie wiem, być może skończymy w ciągu roku.
Czy są jacyś konkretni twórcy, którzy zainspirowali cię w twojej pracy?
Chyba tak. Trudno na to odpowiedzieć, zawsze jest wiele źródeł inspiracji, nie tylko z filmu, ale też komiksu, który także bardzo lubię. Animacje, filmy aktorskie, teatr. Wiele rzeczy. Naprawdę lubię kino japońskie, na przykład twórczość Shohei Imamury. Zatem nie tylko animacja. Zawsze, gdy tylko mogę, chodzę na festiwale krótkiego metrażu, ponieważ bardzo cenię tę formę. Lubię ją, bo jest zawsze pełna kolorytu. Na każdym pokazie filmów krótkometrażowych ogląda się tak wiele różnorodnych światów zaledwie w ciągu godziny. To coś, co bardzo mi odpowiada.
Co myślisz o festiwalu, na którym jesteśmy?
Bardzo mi się podoba. Jestem tu drugi raz i świetnie się tutaj czuję. Byłem tutaj również latem, na festiwalu Animator. Prowadziłem warsztaty w Centrum Kultury Zamek dla polskich dzieci. Dlatego czuję się tu bardzo dobrze.
Co sądzisz o polskich filmach animowanych?
Są rzeczy, które bardzo mi się podobają. Czuć tutaj silną tradycję. Ludzie są przyzwyczajeni do animacji. Lubię sytuację, w której czuję, że animacja jest postrzegana jako klasyczny sposób tworzenia filmu. We Francji widuję polskie filmy krótkometrażowe na festiwalach, ale wciąż nie tak wiele, jak bym chciał.
Czy mimo swojej sympatii do krótkiej formy, planujesz nakręcenie filmu pełnometrażowego?
Tak. Ciekawi mnie to i myślę, że w pewnym momencie spróbuję. Nie uważam krótkiego metrażu jako wstępu do pełnego, dla mnie to dwie różne rzeczy. Na razie podoba mi się krótka forma, również dlatego że mogę ją tworzyć, w niezależny sposób. W filmie pełnometrażowym jest znacznie trudniej, trzeba iść na kompromisy z producentami. To trudniejsze do zrealizowania, dlatego na razie pozostaję w krótkiej formie, ale wiem, że chcę nakręcić pełny metraż. Może jakaś historia mnie do tego natchnie. W tym momencie mam wiele pomysłów, które chcę zrealizować w krótkim metrażu. Mam również kilka projektów do nakręcenia jako filmy aktorskie. Czuję się bardzo dobrze w animacji, ale niektóre rzeczy należałoby stworzyć w inny sposób.
Chcę zapytać o Nathanaëla Bergese. W jaki sposób jest on współautorem „Oripeaux”?
Chodził do szkoły animacji we Francji, tam go poznaliśmy. Dużo z nim rozmawialiśmy. Kiedy rozpoczęliśmy pracę nad „Oripeaux”, sporo myśleliśmy o kulturze Cajun. To Francuzi mieszkający... cóż, kiedyś byli Francuzami, a teraz mieszkają w Luizjanie. Wciąż mówią pewną odmianą francuskiego, mają swoją kulturę, żyją na bagnach i mają silną tradycję muzyczną, która mi się podoba. Nawet w trakcie tworzenia filmu często słuchaliśmy tamtejszej muzyki. Powiedzieliśmy Nathanaëlowi, że to jest rodzaj muzycznego nastroju, który chcemy umieścić w filmie. Na początku nie wiedzieliśmy, czy chcemy zachować dźwięki, które już istniały, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na stworzenie nowych. Zatem Nathanaël napisał muzykę, skomponował ją i nagraliśmy to. To był bardzo miły moment, ponieważ gdy tworzyliśmy animację, byliśmy tylko my dwoje przy naszym stole. Ale kiedy zaczyna się tworzenie dźwięku, wtedy widzisz tworzenie się zespołu. To również część pracy, gdy inne osoby wnoszą trochę świeżego powietrza i energii.
W „Oripeaux” są sceny, które moglibyśmy nazwać brutalnymi. Czy uważasz, że animacja jest wciąż postrzegana przez ludzi jako tworzona przede wszystkim dla młodszej widowni, czy może to się zmienia?
Myślę, że to się zmienia i bardzo mnie to cieszy. Każdy powinien być częścią tej misji. Jeśli chcesz zmiany, musisz jej dokonać; nie czekasz na to, że sama nadejdzie. To również coś, co chcieliśmy osiągnąć dzięki „Oripeaux”. Nasz film ma brutalną stronę, ale jest ona ważna. Jest częścią historii. Moim zdaniem to film, który dzieci także mogą zrozumieć. We Francji pokazywaliśmy go dzieciom, ośmio- czy dziewięcioletnim i było to bardzo interesującym doświadczeniem, widzieć ich reakcje. Mimo scen przemocy, dzieci rozumiały film w odpowiedni sposób. Nie uważam, by trzeba było tworzyć grzeczne i płytkie filmy, ponieważ są dla dzieci. Niektóre rzeczy trzeba zrozumieć, a mówienie o przemocy również jest potrzebne.
Co podróżowanie znaczy dla ciebie? Lubisz dużo podróżować?
Z powodu tego, co powiedziałem o konieczności adaptacji; dowiaduję się tego podczas podróży. To zawsze swego rodzaju wyzwanie. Sprawia, że myślisz aktywnie. Czasem możesz poczuć, że jesteś zbyt długo w tym samym miejscu. Można się rozleniwić w sposobie myślenia. Podróżowanie powoduje zmiany. Zawsze jest pewien pozytywny aspekt bycia w niekomfortowej sytuacji. Trzeba dostosowywać swój sposób myślenia.
To jak ćwiczenie dla umysłu.
Właśnie tak. To dokładnie to. Ponadto zawsze trafiają się ciekawe spotkania. Poznajesz nowych ludzi, którzy mogą dużo ci dać.
Zwłaszcza, gdy podróżujesz na własną rękę. To najlepszy sposób, by poznać ciekawych ludzi. Albo podróżowanie autostopem.
To także powód. Z ekonomicznego punktu widzenia, to często jedyny sposób na dalekie wyprawy. To dla mnie wyzwanie w pozytywnym sensie, bo nie pozwala mi się rozleniwić.
Czy spodziewałeś się takiego sukcesu „Oripeaux”?
Nie. Nie sądzę, że to sukces. Chodzi o to, że... nakręciliśmy film. Chciałem jedynie, by ludzie go zobaczyli. Nie spodziewałem się niczego szczególnego. Miałem tylko nadzieję, że będzie oglądany tak często jak to możliwe. Ale jestem szczęśliwy z tego powodu. Widzę, że wyświetlano go na wielu festiwalach. To miłe. Był taki zabawny moment, którego się nie spodziewałem. W mieście, w którym mieszkamy we Francji, w Tuluzie, często chodzimy do miejskiej biblioteki, by wypożyczać filmy, komiksy czy książki. Pewnego razu szukaliśmy jakiejś nowej animacji do obejrzenia i natrafiliśmy na „Oripeaux” w naszej własnej bibliotece. Nie wiedzieliśmy, że tam jest. To było zabawne, gdy pomyślałem: „Hej! Znam ten film!”.
Musisz być dumny.
Owszem. Jednak wciąż nie jestem pewien, czy to sukces. Dla mnie to nic takiego. Tak wiele filmów się obecnie tworzy.
Jesteś po prostu skromny.
Nie, po prostu... Za każdym razem, gdy wracam do filmu, widzę tylko złe rzeczy, które chciałbym zmienić. Bardzo chcę stworzyć coś nowego. To po prostu jeden z wielu. Animacja wymaga czasu, więc muszę podchodzić do tego jako pasji.
To chyba wszystko.
Dziękuję za wszystkie pytania, (po polsku) dziękuję!
rozmawiali Karina Zoszczak i Dawid Konieczka